Autor |
Wiadomość |
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Wto 15:36, 02 Lis 2010 |
|
W święta (jakie by nie były ) TV raczy nas zazwyczaj dobrymi filmami. Ale co z tego, pytam się, skoro wiąże się z tym cholernie irytujący paradoks? Mianowicie, w Polsacie czy TVNie dadzą jakiś wartościowy kinowy hit (wczoraj "Braveheart" i "Cast Away"), ale wali to komerchą na kilometr. Film trwający powiedzmy dwie godziny, "wzbogacony" przerwami na reklamy trwa niemalże dwa razy tyle :] No i odechciewa się oglądać. W dodatku to prawie zawsze odgrzewane kotlety, które każdy już widział. (Choć muszę przyznać, że takiego "Bravehearta" można oglądać i oglądać hehe). Z drugiej strony mamy telewizję publiczną... czyt. kolejne poirytowanie. Przykład: przedwczoraj "Czarny kot, Biały kot" Kusturicy zaczął się o 1:25 (sic!). Godzinę dałem radę, ale potem przysypiałem. Film i tak mam, mogę obejrzeć w każdej chwili, no ale litośći, w pół do drugiej początek filmu, który nawet bez reklam trwa ponad dwie godziny to chyba ciut wiele nawet dla najwytrwalszych kinomanów. Wczoraj "Amadeusz". Start: 0:40. Film genialny, widziałem już kilka razy, ale mimo to zasiadłem przed tv. Odpuściłem w pół do 3. Zobaczyć w programie kilka znakomitych tytułów, tylko po to żeby wkurzyć się na niemożność ich obejrzenia. Szkurwa, widzi ktoś w tym jakiś sens?
A skoro już zahaczyłem o Kusturicę, to pozwolę sobie zamieścić recenzję jego filmu, który dość niedawno widziałem.
UNDERGROUND (1995)
"Nema vise sunca
Nema vise meseca
Nema tebe, nema mene
Niceg vise, nema joj..."
"Underground" powstał między nostalgiczną, kultową dla mnie "Arizoną Dream", a pędzącym fantastycznie do przodu, pozornie bez ładu i składu, wspomnianym "Czarnym kotem, białym kotem". I chyba gdzieś pomiędzy nimi trzeba ulokować "Underground" także jeśli chodzi o klimat i wydźwięk. Kusturicę się po prostu lubi i chłonie lub nie, dlatego od razu zaznaczam, film nie wszystkim przypadł (przypadnie) do gustu. Jest cholernie długi, momentami wręcz nużący i męczący. Sam nie obejrzałem go za jednym posiedzeniem (druga sprawa, że oglądam filmy po nocach więc mam prawo poczuć się czasem zmęczony ;P ). W dodatku jest generalnie dość przygnębiający, momentami mocno surrealistyczny i może nie być w pełni zrozumiały dla każdego. W końcu jest to film głównie o Jugosławii, tego co po niej zostało, i mentalności człowieka wrośniętego w tę kulturę. Większość symboli i metafor też się na tym opiera. No ale przecież "Underground" dostał złotą palmę w Cannes więc musi w nim być jednak ciut uniwersalnego przekazu
Ale być może za dużo narzekam, koniec końców film mi się podobał! Jest w nim wszystko czego można oczekiwać od Kusturicy. Znakomite aktorstwo - zawsze zastanawiam się skąd on bierze takich niecodziennych wykrętów, w "kotach" to już w ogóle był szczyt Muzyka - jeśli ktoś nie lubi buczących puzonów i świdrujących trąbek Gorana Bregovica, może sobie od razu darować, nie wytrwa do końca. Orkiestra u Kusturicy grać nie przestaje, co by się nie działo, zagrają nawet pod wodą Film otwiera i kończy kultowy "Kalashnikov", mamy też inne bałkanskie klasyki, choćby "Mesecina", którą zacytowałem na początku. Nade wszystko jednak, uwielbiam śmieszne podrygi bohaterów, które towarzyszą tej żywej muzyce. Do tego trochę humoru, nieco więcej smutku i sentymentu, parę głębszych przemyśleń. I kilka pięknych symbolicznych scen, wliczając w to tę końcową, dającą nam trochę pozytywnego słońca po kiszeniu się w dusznym podziemiu przez większość seansu .
Ocena: 7,5/10
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Bush_Docta' dnia Wto 15:39, 02 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
agropol
Moderator
Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 1398
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dydybongidągidydągi
|
Wysłany:
Wto 19:55, 02 Lis 2010 |
|
Bush_Docta' napisał: |
(Choć muszę przyznać, że takiego "Bravehearta" można oglądać i oglądać hehe). |
Dobra. Napisz po prostu, że uwielbiasz podziwiać zadek Mela
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
notPrincess
Filolog
Dołączył: 10 Paź 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: OLN
|
Wysłany:
Sob 17:56, 13 Lis 2010 |
|
Albo ktoś nauczył mnie doceniać nietuzinkowe kino, albo zawsze lubiłam nieprzeciętne filmy, a ten ktoś tylko mnie uświadomił…
Dedykacja (Dedication), 2007, directed by Justin Theroux
Film opowiada historię bajkopisarza, gruboskórnego, sarkastycznego i zamkniętego w swoim świecie odludka, którego jedynym przyjacielem jest podstarzały i schorowany współpracownik. Główny bohater, Henry, ma takie schizy, że widza nie dziwi, że nie potrafi on stworzyć normalnego związku z kobietą. Po śmierci swojego ilustratora przychodzi mu współpracować z młodą, zdolną i piękną rysowniczką i chyba nie muszę pisać, jak kończy się ta historia ;] ale warto zobaczyć, jak można spieprzyć coś dobrego, co przydarza się w życiu, a potem postarać się z całego serca, przezwyciężyć swoje ułomności i to coś naprawić...
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez notPrincess dnia Nie 13:14, 21 Lis 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Nie 1:16, 21 Lis 2010 |
|
agropol napisał: |
Bush_Docta' napisał: |
(Choć muszę przyznać, że takiego "Bravehearta" można oglądać i oglądać hehe). |
Dobra. Napisz po prostu, że uwielbiasz podziwiać zadek Mela |
A ty jak zwykle wyskoczyłeś z bardzo konstruktywnym komentarzem
AMATOR KWAŚNYCH JABŁEK (PIPE DREAM, 2002)
Co mają kwaśne jabłka do rur lub marzeń? Tym bardziej, że w ogóle nie pojawiają się w filmie? Nie mam zielonego pojęcia, dlatego na tłumaczenie tytułu spuszczam zasłonę milczenia
Film oglądany na wykładzie przedmiotu o nazwie... Hmm... "Hermeneutyka antropologiczna przekazów audiowizualnych". Chyba coś takiego W każdym razie szacunek dla pana doktora, który puszcza nam filmy i jeszcze rzuca zabawne komentarze w trakcie he, he. Ta projekcja była w ramach ukazaniu nam stereotypu mężczyzny w amerykańskim filmie.
David jest hydraulikiem i cierpi bardzo z tego powodu. Dochodzi do wniosku, że z racji zawodu, który uprawia jest nieszanowany, wręcz niezauważalny przez społeczeństwo, i tym samym piękne kobiety. Po jednym z kolejnych upokorzeń postanawia poudawać reżysera filmowego by wzbudzić zainteresowanie płci pięknej. Wciąga do swego planu kolegę, kierownika obsady z zawodu, a następnie wykrada scenariusz swojej sąsiadce.
"Pipe Dream" nie jest głupawą komedią, jak może wynikać z opisu, wręcz przeciwnie. Jest to raczej obyczajowy film z dużą dozą zgrabnego humoru, delikatną satyrą na społeczeństwo amerykańskie i przemysł filmowy, oraz ciekawą obserwacją kontaktów damsko-męskich. Nie ma w nim akcji, efekciarskich zagrywek i plejady gwiazd. Jest za to niezły scenariusz nakręcony w inteligentny i rzetelny sposób. Sporo tu ogranych schematów więc filmidło nie zachwyca, ale ogląda się je przyjemnie i bez większego znużenia. Sympatyczny film, ale na jeden raz
Ocena: 6,5/10
GALERIANKI (2009)
O "Galeriankach" było swego czasu bardzo głośno, film dostał mnóstwo nagród. Czy zasłużonych? Ja zapoznałem się z nim dopiero teraz i mam mieszane odczucia. Na pewno na to co jest na ekranie nie pozostaje się obojętnym. Wiedziałem, że z obecną młodzieżą jest nieco inaczej niż kiedyś, i raczej nie mówimy o zmianie na lepsze (np. wśród starszej młodzieży niemożność zoorganizowania otrzęsin ), ale byłem momentami zniesmaczony i przerażony tym co zobaczyłem. Nie żebym nie był świadomy jak nisko potrafi upaść obecny gimnazjalista/stka, wystarczy czasem włączyć program typu "Uwaga". Być może po prostu nie doświadczyłem zjawiska od środka, film daje nam taką okazją. Przynajmniej po części
No właśnie, główny zarzut wobec "Galerianek" to spłaszczona psychologia i zbytnie generalizowanie. Rozumiem, że twórcy chcieli po prostu przedstawić problem nie zagłębiając się w co brudniejsze płaty mózgu pod naszą kopułą. I chwała im za to, na pewno obrali sobie właściwy cel. Ale opierając się na schematach za bardzo dali się ponieść w tani dydaktyzm, momentami może nawet wręcz delikatną sztampę. Nietroskliwi rodzice, obojętni na swoje dzieci, mąż zmęczony wiecznym motywem z pracy-do pracy, żona sfrustrowana dziećmi na karku, nieudolnym mężem, spędzająca czas na robieniu pasemek i innych balejaży Presja otoczenia, ale nie na byciu dobrym, ale na byciu fajnym, kul, na czasie. Komórka ważniejsza niż to co w głowie. Melanż ważniejszy niż szkoła. Wszystko to jest odbiciem rzeczywistości, pewnie, że tak, lecz zbyt powierzchownym. Obserwując poczynania i przemianę głównej bohaterki jakoś jej nie współczułem. Raczej towarzyszyła mi myśl "dobrze Ci tak, pustaku bez kręgosłupa moralnego". Może zbyt surowe to podejście, ale z drugiej strony brak idealnego ogniska rodzinnego (bo kto z nas je miał?) i ostracyzm rówieśników (bo kto z nas miał markowe ciuchy i modną komórkę?) nie powinien usprawiedliwiać naszego upadku moralnego. A co jeśli upadek moralny z czasem zdaje się przyjmować normę społeczną?
A może myśl która się do mnie przykleiła była skutkiem pozbawienia głownych bohaterek tej głębi psychologicznej właśnie, która wyzwala w nas większe zrozumienie i empatię, jeśli idzie o utratę godności i człowieczeństwa?
Uff, rozchwiałem się nieco w moim wywodzie Dziewczyny zagrały naturalnie, nie można się przyczepić. Z bardziej znanych twarzy w filmie możemy zobaczyć Artura Barcisia i Izę Kunę. Muzę robił OSTR. Jeśli ktoś słuchał jego płytki "OCB", to wie OCB Wylałem sporo żółci na "Galerianki", ale ocenę wystawiam, mimo wszystko, dobrą. Może i zbyt dydaktyczne w ogólnym wydźwięku, ale jednak profesjonalne i poważne podejście do równie poważnego tematu. Kto nie widział, powinien zobaczyć.
Ocena: 7/10
Edit:
Po krótkim przemyśleniu zdecydowałem obniżyć o pół punktu ocenę obu filmom. W skali 10 punktowej jednak nie zasługują na pierwotnie wystawione przeze mnie noty
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Bush_Docta' dnia Wto 20:30, 23 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
agropol
Moderator
Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 1398
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dydybongidągidydągi
|
Wysłany:
Nie 13:05, 21 Lis 2010 |
|
A ty jak zwykle napisałeś wszystko i nic
buszdoktor napisał: |
Melanż ważniejszy niż szkoła. |
No ku*wa, proste.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Nie 19:32, 05 Gru 2010 |
|
Heh,a Ty za każdym razem błyszczysz Wujo. W Twoich pojedynczych zdaniach, tudzież równoważnikach zdań
HAPPY FEET: TUPOT MAŁYCH STÓP (HAPPY FEET, 2006)
Co robiłem w zeszłotygodniowy piątek wieczorem? Oglądałem w TV "Happy Feet: Tupot małych stóp"!
Lubię animacje. Nie są to dla mnie, jak niektórzy je nazywają, bajki. Pewnie, że odbiorcami sa też dzieci (choć nie zawsze), ale w równym stopniu większość tych filmów adresowana jest do starszego widza. Jest w nich dużo inteligentnego humoru i świetnych tekstów. Są świetnie zrobione, magia z komputera daje praktycznie nieograniczone możliwości stworzenia wizualnych wspaniałości. No i większość nich niesie ze sobą jakieś przesłanie.
"Happy Feet" wpisuje się w tę regułę filmów animowanych stojących na wysokim poziomie, nie tylko technicznym. Animacja opowiada o pingwinach, w dodatku śpiewających pingwinach. Co trochę nietypowe dla tego typu filmów, "Happy Feet" ma formę musicalu. Pingwinki często zanucą znajomym klasykiem, choćby chóralnym "Somebody to love" Queenów Tylko jeden z nich, oporny Mambo (lub jakiś inny bambo ), zamiast śpiewać stepuje. Nie to, że nie chce, po prostu, mimo starań i prób, nie potrafi. Zamiast głosu wydaje z siebie coś w rodzaju skrzeku Czym naraża się na środowiskowy ostracyzm oraz podejrzliwe spojrzenia rady starszych. Ale beztalenciem, absolutnie nie jest ponieważ, nasz główny bohater jest w tym swoim stepowaniu niezrównany. Mimo to Mambo ostatecznie będzie musiał opuścić stado.
Mamy w "Happy Feet" opowieść o indywidualizmie, często nieakceptowanym przez innych. Mamy moralitet na temat ochrony środowiska i ingerencji w nań człowieka. Może i słuszny, ale cokolwiek naiwny, moim zdaniem. Jest tu nawet dyskusja w kwestii wiary - czy wierzyć bezkrytycznie w tradycyjne dogmaty ustalone wieki temu czy może oprzeć się na racjonalnych pobudkach i naukowo potwierdzonych tezach? Wszystko w tej poniekąd uroczej "bajce"
W wersji oryginalnej głosu postaciom udzieliły zastępy gwiazd Hollywood, w naszej wyróżnia się znów Jarosław Boberek - niekwestionowany król polskiego dubbingu. Można się trochę przyczepić, bo jego kreacja przypomina za bardzo tę Króla Juliana z "Madagaskaru"
Jak się okazuje, opowieść o stadzie rozśpiewanych pingwinów może być zabawna (kilka tekstów genialnych) i przyjemna. Mogę natomiast zarzucić "Happy feet" zbytnią pretensjonalność przesłania. Samo w sobie nie jest głównym motywem filmu, a i też nie za bardzo wiadomo do kogo ma trafić - dzieci w ogóle go nie zrozumieją, dorosłym wyda się naiwne.
Ocena: 6,5/10
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
agropol
Moderator
Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 1398
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dydybongidągidydągi
|
Wysłany:
Śro 9:42, 08 Gru 2010 |
|
Dobra dobra, się nie bulwersuj. Pianę otrzyj z kącików ust
W wolnej chwili napiszę o filmowej twórczości Tony'ego Gatliffa, bo ostatnio widziałem kilka jego filmów, które coraz bardziej nastrajają mnie na dłuższą podróż/wyjazd.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Pon 13:18, 13 Gru 2010 |
|
Pianę w ustach to Ty masz... Zaraz, zaraz, to nie piana!
PS. Daj spokój, jakiegoś cygana będziesz opisywał... Fockin' pikeys
ILUMINACJA (1972)
Kolejny (i nie ostatni) film obejrzany na wykładzie . Krzysztofa Zanussiego wczesnej twórczości nie znam. Widziałem „Życie jako śmiertelna choroba…”, ale tytuł pochodzi z 2000 roku. "Iluminacja", która otrzymała kilka nagród, to jeden z pierwszych filmów, dzięki któremu Zanussi wypłynął na szersze wody filmowej sztuki.
"Iluminacja" ma ciekawą formę; jest to film fabularny, ale jednocześnie przeplatana jest typowo dokumentalnymi fragmentami. Choćby wyjaśnienie prof. Tatarkiewicza dotyczące tytułowej "iluminacji" rozpoczynające film.
Główną postacią tej historii jest Franciszek Retman, można powiedzieć typowy ‘everyman’. Franciszek zdaje maturę, po czym dostaje się na studia – Wydział Fizyki (żeby, jak to określa, ogarnąć wszechświat). Na studiach doznaje zawodu miłosnego, po czym podczas górskiej wycieczki jest świadkiem śmierci kolegi, tamże poznaje też swoją przyszłą dziewczynę Małgosię. Następnie ciąża, przymusowy ślub, dziecko, praca, zawieszenie studiów itp. Czyli coś, co każdego z nas może spotkać .
Zanussi stara się ukazać dążenia jednostki do odkrycia sensu życia i uzyskania harmonii w świecie, który miota ową jednostkę pomiędzy dobrem i złem, sacrum i profanum. Świecie, który doświadcza nas w każdy możliwy sposób. Poszukiwania chwilowego stanu olśnienia, pogodzenia ze światem, czyli iluminacji, są niezwykle trudne, jednakże należy do nich dążyć, by pokonać trapiące nas wątpliwości. Czy Retmanowi się to uda? Uff, jak widać, strasznie głębokie to wszystko, ale takimi właśnie tematami para się Krzysztof Zanussi .
Reżyser swego czasu otrzymał pseudonim „Krzysztof Zanudzi”. Oglądając „Iluminację” nie ma się co specjalnie dziwić, bo, choć film poważny i prawdziwy, jest po prostu nudny. Powaga, niemal przysnąłem . Zanussi ma taki styl, kamera jest gdzieś zdystansowana i patrzy na wszystko obojętnym okiem. Wydarzenia są zupełnie wyzbyte z emocjonalności. Zapewne sama surowa obserwacja głównego bohatera i jego historia mówić ma za siebie, ale trochę emocji by nie zaszkodziło . No i odtwórca głównej roli Stanisław Latałło… Widać, że to naturszczyk i, że koleś po prostu jest zamiast grać, no ale jego Franciszek Retman jest po prostu… miałki . Z życiem sobie radzi, ale taka niemota bez wyrazistości, jeśli chodzi o sposób bycia, tylko dodaje oleju do tych nudnawych, nieco ciężkostrawnych, ale w sumie jadalnych, flaków.
Ocena: 7,5/10
ADAPTACJA (ADAPTATION, 2002)
„Zdradliwa wena, raz jest, raz jej nie ma…”
Uroboros, mityczny wąż pożerający własny ogon, kojarzy mi się z wyczerpaniem pewnej formuły, powielaniem wytartego schematu. W „Adaptacji” o czymś takim nie ma nawet mowy. Połykający siebie wąż symbolizuje nieskończoność, wieczny schemat umierania i odradzania się. I przywołany przez Kaufmana (scenarzysta i jednocześnie główny bohater filmu) Uroborus przypomina raczej pewnego rodzaju zapętlenie właśnie, a sama historia ma do pewnego stopnia narracyjną konstrukcję chińskiego pudełka.
Charcie Kaufman (Nicolas Cage), autor nagradzanego scenariusza do „Być jak John Malkovich” jest niezwykle utalentowany i cieszy się coraz większym uznaniem w Hollywood. Dzięki temu dostaje zadanie napisania scenariusza na podstawie książki Susan Orlean (Meryl Streep) „Złodziej orchidei” (postać Susan i książka również autentyczne). Kłopot w tym, że Kaufman nie za bardzo ma pomysł, w jakim kierunku pójść ze scenariuszem i w dodatku opuściła go wena twórcza. Na domiar złego Charlie to totalnie zakompleksiony neurotyk, który nie za bardzo może sobie poradzić z narastającym napięciem związanym z nowym projektem. Czy jego scenariusz będzie opowiadał o kwiatach czy o Susan Orlean i Johnie Laroche’u (Chris Cooper)? A może o nim samym, Charlie Kaufmanie, a po trosze również i o nas?
„Adaptacja” to film w filmie, scenariusz w scenariuszu, kinowy Uroboros. I choć forma filmu nie jest kompletnym novum (wykorzystana przecież z powodzeniem w literaturze) to pomysł Kaufmana jest inteligentny, przebojowy, a zarazem fantastyczny w swej prostocie! Jednocześnie tak genialnego zainicjowania i zrealizowania tego pomysłu mógłby podjąć się tylko tak niebanalny twórca.
Miłośnikiem talentu N. Cage’a nigdy nie byłem i zapewne już nie będę. Ale muszę przyznać, że od czasu do czasu trafia mu się rola bardzo dobra (gdzie nie ma wiecznej miny zbitego psa), a od święta niemalże wybitna. Do tej drugiej kategorii należy jego podwójna kreacja w „Adaptacji”. Cage jako łysiejący, neurotyczny geniusz i jako jego weselszy i bardziej przystosowany do życia brat Donald, wypada świetnie. Wielkie wrażenie zrobił na mnie także Chris Cooper jako bezzębny, przekonany o własnej wyższości, niechlujny, a jednocześnie zabawny i przyjazny Laroche. Przy tych dwóch panach nawet sama Meryl Streep, aktorka, bądź co bądź, już kultowa, wypada nieco bardziej blado.
Genialnie skonstruowany scenariusz, świetne kreacje plus potencjał samej historii Susan Orlean czynią obcowanie z „Adaptacją” doświadczeniem niecodziennym. Inteligentne, oryginalne kino, czyli coś, za czym przepadam. Niech więc nie dziwi wysoka ocena .
Ocena: 8,5/10
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Bush_Docta' dnia Pon 13:20, 13 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Pon 22:07, 20 Gru 2010 |
|
SOUL MEN (2008)
Dwóch czarnoskórych wokalistów, Louis (Samuel L. Jackson) i Floyd (Bernie Mac, znany głównie z roli w serii „Ocean’s”, już niestety nieżyjący) śpiewało niegdyś w chórkach znanego zespołu soulowego. Teraz, po 20 latach, przyjdzie im się znowu spotkać (choć niechętnie), by zaśpiewać raz jeszcze na pogrzebie lidera ich dawnego bandu. Wyruszają więc we wspólną podróż, by dać ten jeden ostatni koncert.
Tak trochę na marginesie, w filmie epizod gra Isaac Hayes (fani South Park na pewno kojarzą Chefa, pod którego Isaac podkładał swój charakterystyczny głos), który podobnie jak Mac zmarł niedługo po wydaniu filmu. Szkoda obu panów, ale na pocieszenie mogę dodać, że zostawili po sobie sporo dobrego. W „Soul Men” także.
Film jest muzyczną komedią, ale dość nietypową ze względu na fakt, iż głównymi bohaterami są murzyni (skończmy z polityczną poprawnością, nikt nie wmówi mi, że czarny to czarny, a biały to biały Tfu! Odwrotnie. Że czarny to biały, a biały czarny ). A znacie gadkę czarnych, potrafią puścić siarczystą wiązankę . Przepychanki słowne obu soulmanów, choć przepełnione wulgaryzmami i obrazowymi porównaniami, nieźle bawią. Generalnie przygody dwóch panów mają spory potencjał komediowy, ale trzeba przyznać, że w dużej mierze za sprawą Jacksona i Maca właśnie.
Przygody przygodami, ale w „Soul Men” równie ważna jest muzyka. I to oczywiście muzyka czarnych Mamy więc soul, funk, blues i jazz, i to na bardzo wysokim poziomie. Także, poza zabawnymi dialogami, dźwięki zawarte w filmie bardzo uatrakcyjniają nam seans.
Reasumując, „Soul Men” raczej drugimi „Blues brothers” nie będą, ale dla osób, które lubią dobre czarne rytmy i nie zniechęca ich obsceniczny, czarny humor (w tym wypadku dosłownie czarny ), na pewno nie będzie to stracony czas.
Ocena: 7,5/10
WALL-E (2008)
Tytułowy Wall-E to mały, sympatyczny robocik, zaprojektowany do utylizacji odpadów. Na wyludnionej, przypominającej wielkie wysypisko, Ziemi, spędza czas na przetwarzaniu śmieci w niewielkie, zgrabne kostki. Niekiedy znajdzie wśród odpadów coś, co go zainteresuje na tyle, by zanieść artefakt do swojej chatki, gdzie po robocie relaksuje się oglądając stare filmy. I tak upływają naszemu bohaterowi kolejne dekady, aż do momentu, kiedy na Ziemi zjawia się robot ciut nowszej generacji – ponętna Eva . „Wall-E” to historia poniekąd miłosna, więc twórcy nie widzieli nic dziwnego w nadaniu robotom płci .
I tak jak „Happy feet”, który opisywałem powyżej, to produkcja skierowana zarówno dla dzieci jak i dorosłych, tak „Wall-E” raczej trafi tylko do starszego widza. Dziecko oczekuje w kinie zabawy, śmiechu, akcji, a w animacji Pixara na początku niewiele się dzieje. Właściwie cała pierwsza połowa filmu jest dość niemrawa, zapomnijcie nawet o dialogach (no bo z kim miałby gadać samotny robot, który do tego nie umie mówić? ). Mi osobiście absolutnie to nie przeszkadza, nie przemawia do mnie akcja dla samej akcji. Tak więc kiedy Wall-E snuje się po planecie, my mamy okazję podziwiać wspaniały ogrom pracy wykonany przez ludzi ze studia Pixar. Wizualnie, choć opuszczona (a może właśnie dlatego?) i zaśmiecona, Ziemia robi niesamowite wrażenie. Efektu dopełnia idealnie dopasowana muzyka. Pierwsza, spokojniejsza część filmu, nie tylko mnie więc nie znudziła, a wręcz pokuszę się o stwierdzenie, że wzbudziła we mnie pewną refleksję na temat doczesnego pobytu na tym padole .
Dopiero gdy Wall-E podąża za wybranką swego elektronicznego serduszka i trafia na wielką stację kosmiczną zamieszkaną przez to co pozostało z gatunku ludzkiego, fabuła przyśpiesza, pędzi już do końca seansu i też jest fajnie. Ludzi, którzy, dodajmy, trochę się rozleniwili, i którym trochę się przytyło (znakomita satyra na społeczeństwo amerykańskie i ludzkość w ogóle).
„Wall-E” będąc filmem doskonale wizualnie dopracowanym, zabawnym, urokliwym i mądrym (przestroga nie jest nachalna jak w przypadku wspomnianego „Happy Feet”), może śmiało kandydować do miana małego animowanego arcydzieła.
Ocena: 8/10
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Pią 0:39, 31 Gru 2010 |
|
ODWAŻNY (THE BRAVE, 1997)
Jedyny film Johnny'ego Deppa, w którym stanął po drugiej stronie kamery. Film zebrał niezłe cięgi od krytyków i Johnny się obraził . Czy słusznie? Wg mnie, niekoniecznie. Opinie wśród widzów są wręcz skrajne, od zachwytów do mieszania z błotem. Ja jestem gdzieś po środku, do zachwytów mi daleko, a do wylewania wiadra pomyj jeszcze bardziej. Film jest bardzo specyficzny, co nie znaczy, że nie wart obejrzenia. Depp, oprócz reżyserii i współtworzenia scenariusza (napisał go z bratem), przydzielił sobie główną rolę
Tytułowy "Odważny" to Indianin Raphael (taki współczesny, pół-amerykański, żeby było jasne ;P) mieszkający wraz z żoną i dziecmi w przyczepie przy wysypisku śmieci. Ma problemy z alkoholem, prawem, i tym samym z utrzymaniem rodziny. Próbuje więc wyjść na prostą, by zapewnić należyty byt swoim bliskim. Ze względu na kryminalną przeszłość i pochodzenie w ofertach pracy nie przebiera Przyjmuje więc propozycję niejakiego Mccarthy'ego (zapadający w pamięć epizod dogorywającej legendy Marlona Brando w jedna ze swych ostatnich
ról). Ma dać się torturować i zabić w zamian za pokaźną sumę pieniędzy, dzięki którym jego rodzina będzie w stanie wyrwać się z zaplutego wysypiska.
Też się zastanawiałem o co w tym chodzi. Dlaczego ktoś miałby płacić grubą kasę za wykańczanie gościa? Przecież można to robić za darmo A tak poważnie, gdzieś wyczytałem, że cały czyn nagrywany jest na video, a później taki film krąży w podziemiu i jakieś totalne zwyrole płacą poważny pieniądz żeby takie coś oglądać .
Oj, ciężki temat sobie wybrał Johnny na swój debiut reżyserski. I tak samo ciężki jest film, tematy których dotyka nie krążą na
polsacie o 20:00. Czy czyjaś śmierć może przynieść komukolwiek korzyść? Czy są sytuacje, z których nie ma wyjścia? No i czy główny bohater, mimo ostatecznego poświęcenia dla najbliższych, jest tak naprawdę odważny skoro zostawia rodzinę bez jej głowy? Poza tym, "Odważny" ma specyficzny, pustynno-wysypiskowy klimat. Większość czasu płynie sobie do przodu, refleksyjnie, spokojnie, bez
fajerwerków. Czasami jest mrocznie, tajemniczo i moim zdaniem, wyraźnie daje się zauważyć udział sił nieczystych w niektórych wątkach. Czyżby Marlon Brando tutaj to Książę Ciemności, któremu Raphael zaprzedał duszę? Possibly maybe ;P Dodatkowo na plus filmu na pewno zdjęcia i pasująca muzyka, a także bardzo ładna, romantyczna scena ostatniego wieczoru bohatera granego przez Deppa i jego żony.
"Odważnemu" czegoś brakuje, na pewno nie jest to kino dla wszystkich. Ale szacunek dla Deppa, że zdecydował się nakręcić sugestywny, dający do myślenia, niekomercyjny film.
Ocena: 7,5/10
ZŁY MIKOŁAJ (BAD SANTA, 2003)
Z okazji minionych świąt postanowiłem opisać film ze świątecznym klimatem. Świątecznym czyli rodzinnym, spokojnym, refleksyjnym, przyjaznym i ogólnie dobrym. W końcu Dżizas tego dnia przyszedł na świat Z tym, że jeśli ktoś oglądał "Złego Mikołaja", to wie, że to nie do końca prawda
Willie to Święty Mikołaj (nie taki prawdziwy, tylko taki współczesny, amerykański, żeby było jasne ;P). Pracuje podczas świąt w
centrum handlowym wraz ze swoim elfem (czarny karzeł T. Cox ), ale jedynie po to by dopracowywać plan obrabowania handlowego sejfu.
Fabuła fabułą, ale tu i tak najważniejszy jest nasz główny bohater. Mikołaj, czyli grany przez B. B. Thorntona Willie, to sarkastyczny pijaczyna, nihilisto-hedonista można by rzec . Chleje równo nawet w pracy i mało go obchodzi, że jego praca polega na obcowaniu z dziećmi. Chleje, aż bywa obleśny, z jego samochodu dosłownie wysypują się puste butelki Jak mu się poszczęści do poderwie jakąś pannę na krótką przygodę. Czasem pobawi się na koszt innych, nie czując się absolutnie źle z tego powodu. Ogólnie Willie preferuje styl życia "dorobić się, ale nie narobić się" i wszystko wokół mało go obchodzi.
Billy Bob Thornton jest fenomenalny w roli złego Mikołaja, on dodaje temu filmowi jakości spod znaku Q Jego Willie jest obojętny, luzacko niechlujny, w dodatku cyniczny, ironiczny, tym samym cholernie zabawny. I mimo, iż wzorem cnót zdecydowanie nie jest jakimś cudem budzi sympatię widza. A przynajmniej moją
W filmie, jako producenci wykonawczy, maczali palce sami bracia Coen. W pewnym sensie da się w filmie wyczuć ich ducha i poczucie humoru. "Zły Mikołaj" ma świetne dialogi, jest bardzo śmieszny (jeśli ktoś lubi ten typ humoru), dobrze zarysowane postacie, no i oczywiście genialnego Thorntona. Inteligentna, rozrywkowa komedia. Szczerze polecam
PS. Film będzie leciał pojutrze (1 stycznia) na TVP1 o godzinie 23.45. Pora niekorzystna, ale w niedzielę można odespać ;P Tym
bardziej, że pewnie niektórzy się obudzą kilka godzin wcześniej. Tym bardziej polecam, na kacową głupawę będzie idealny
Ocena: 8/10
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Bush_Docta' dnia Pon 22:06, 03 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Pią 22:23, 07 Sty 2011 |
|
Niedługo mam zamiar podsumować ubiegły rok, tymczasem kilka małych recenzji
THE INTERNATIONAL (2009)
Film Toma Tykwera, o szytej grubymi nićmi, międzynarodowej aferze z największymi bankami w tle. Lubię takie klimaty, ale „The International” mnie nie porwał, mało tego, znudził mnie. Noami Watts gra tak niemrawo, że dopiero w połowie filmu zorientowałem się, że to ona. Filmu nie ratują nawet dynamiczne strzelaniny, misterna intryga, czy, jak zwykle dobry, Clive Owen. Do zapomnienia, a szkoda, bo po twórcy „Biegnij Lola, biegnij” można by oczekiwać więcej.
Ocena: 6/10
WŁAMYWACZE (SNEAKERS, 1992)
Fajna mieszanka kina sensacyjnego z komedią. Na pierwszy rzut oka wybija się obsada – Robert Redford, Dan Aykroyd, Ben Kingsley, River Phoenix - którą to bardzo przyjemnie ogląda się na ekranie. Redford przewodzi szajce hackerów (Aykroyd, Phoenix, Poitier), która zostaje wciągnięta w nieczystą grę przez jego dawnego kolegę (Kingsley). Za wszystkim kryje się jednak coś o wiele bardziej poważniejszego niż tylko porachunki z dawnych czasów.
Film ma już swoje lata, więc nie ma tu hackerskich tricków znanych z nowocześniejszych produkcji. Wszystko odbywa się raczej w stylu „oldschool”; click click click na kompie, jakieś dysketki i już . Co nie razi, bo we „Włamywaczach” chodzi, przede wszystkim, o dobre gagi i dość lekką rozrywkę. Bardzo solidne, przyjemne kino.
Ocena: 7/10
SPUN (2002)
Produkcja szwedzkiego reżysera Jonasa Akerlunda wpisuje się w cykl filmów o narkotykach. Ale nie tych nieco moralizatorskich, w których stoimy z boku jako obserwatorzy. W „Spunie” staramy się być blisko bohaterów, widzieć świat ich oczami. A jako, że owi bohaterowie to nałogowi zażywacze metamfetaminy, to dominuje tu szybki montaż, a gdzieniegdzie Szwed serwuje nam wstawki takie jak te z „Requiem dla snu” (Nie rozumiem tylko czemu źrenice po zażyciu dopalacza zwężają się zamiast rozszerzać, ale mniejsza o to ). Ale tu podobieństwo się kończy, film pędzi do przodu na łeb, na szyję, nie wiedząc za bardzo gdzie, a postaci to barwne, ale wciąż nie panujące nad sobą, wykręty. (Przypominały mi tych z „Przez ciemne zwierciadło”). „Spun” często bawi, czasem szokuje, ale tak jak kontakty z drugami, jednak jest dramatem. Fani gatunku będą zadowoleni .
Ocena: 7,5/10
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Sob 23:13, 15 Sty 2011 |
|
KTOŚ TU OGLĄDA JAKIEŚ FILMY??
Bo ja oglądam
JUNO (2007)
Szesnastoletnia Juno (Ellen Page) zachodzi w ciążę, i jak można się domyślać, nie jest to ciąża zbyt pożądana. Jednak to co ma miejsce potem nie jest typowe dla tego typu przypadków. Nie ma lamentu 'O Boże! Co teraz??", nie ma wytykania palcami, nie ma chowania dziecka do beczki z kapustą (Wybaczcie czarny humor ). Tytułowa Juno podchodzi do zaistniałej sytuacji ze zdrowym dystansem, wręcz niespotykanym luzem. Ale jednocześnie dochodzi do wniosku, że w tym wieku nie byłaby dobrą matką (a i ojciec niezbyt rozgarnięty), nie zapewniłaby swojemu dziecku odpowiedniego dzieciństwa, więc podejmuje decyzję o oddaniu go bezdzietnemu małżeństwu.
W "Juno" nie ma robienia dramatu na siłę, nie ma zbędnego moralizowania, o co nietrudno, jeśli weźmiemy pod uwagę podjęty temat. Film jest inteligentny i bardzo zabawny, głównie za sprawą dialogów z udziałem głównej bohaterki. Juno rzuca ironiczne, celne uwagi, o które raczej nie posądzalibyśmy szesnastolatki, a Ellen Page jest w tej roli świetna. Do tej aktorki jeszcze wrócę, bo wygląda na to, że czeka ją kariera w Hollywood.
"Juno" szczerze polecam, bo to powiew świeżości, a seans na pewno pozostawi Was w pozytywnych nastrojach.
Ocena: 7,5/10
DYSTRYKT 9 (DISTRICT 9, 2009)
Film został rozreklamowany jako współczesny "Łowca Androidów", a za produkcję odpowiedzialny był Peter Jackson, reżyser "Władcy pierścieni". Promocję miał więc sporą, wziąwszy pod uwagę fakt, że jest to pierwszy pełnometrażowy film, nieznanego wcześniej szerszej widowni, Neilla Blomkampa. "Dystrykt" zbiera skrajne opinie, niektórzy przypisują mu miano arcydzieła, dla innych to totalne nieporozumienie, ale coś w filmie musi być, skoro tak poważnie zainwestowano w ten, bądź co bądź, debiut.
Moim zdaniem, porównanie do "Łowcy Androidów", jest tu trochę nie na miejscu. "Dystrykt" z filmem Scotta łączy gatunek sci-fi, jest też, co prawda, pewne podobieństwo między obcymi i androidami, ale jeśli idzie o klimat, realizację i przesłanie, to dwie inne szuflady. A tak poza tymi wszystkimi sloganami i porównaniami, twór Blomkampa to to porządne filmidło.
Na Ziemi pojawiają się obcy, ale ani nie zamierzają nas zgładzić ("Dzień niepodległości" i multum innych produkcji), ani nie zamierzają nas oświecić w sprawach, których jeszcze nie ogarniamy ("Kontakt"). Ot, przybyli i są, a ze względu na fakt, że ich pojazd kosmiczny uległ awarii, zostaną tu jeszcze długi czas. Po początkowej euforii/przerażeniu, ludzkość widząc, że obce istoty przynoszą więcej szkody niż korzyści, umieszczają ich w getto (tytułowy dystrykt dziewiąty) oraz zaczynają nazywać pejoratywnie "krewetkami" (ze wględu na fizjonomię). Główny bohater filmu, Wikus, ma przeprowadzić w dystrykcie coś w rodzaju spisu powszechnego, by łatwiej było obcych kontrolować.
Neill Blomkamp nie bez powodu umiejscowił akcję w Johannesburgu w RPA (abstrahując od faktu, że sam stamtąd pochodzi). Przecież jeszcze dość niedawno problem dyskryminacji rasowej był tam na porządku dziennym (oddzielne szkoły, plaże, środki komunikacji miejskiej, czy nawet ławki), a rządy apartheidu to nie jest historia odległa. Swoiste getta, slumsy istnieją w wielkich miastach RPA nadal. Piszę o tym, bo "Dystrykt 9" to nic innego, jak studium ludzkiej nienawiści, rasizmu, ksenofobii i generalnie, niechęci wobec wszystkiego co obce, nieznane, niezrozumiałe, z pozoru gorsze. Potencjał w pomyśle naprawdę był, ale jak już wspomniałem, zamiast arcydzieła gatunku, powstało porządne filmidło. Bo "Dystrykt 9" jest trochę niespójny gatunkowo. Fajnie, że ma czasem formę dokumentu, momentami ociera się o dramat, ale przez większość seansu jest to po prostu film akcji. Mnie osobiście, historia Markusa wciągnęła i trzymała w napięciu, więc film oglądało się dobrze, ale jeśli Blomkamp chciał nam "sprzedać" swoje przesłanie w takim garniturze, to chyba nie był to do końca trafiony pomysł. Poza tym, nie wiem czy celowo, ale momentami film za bardzo ocierał się o kicz, co znowu nie przyczyniło się do spójności i do klarowności, jakby nie patrzeć, ważnej obserwacji na temat ludzkiej natury.
Natomiast muszę pochwalić Blomkampa za techniczną realizację swojego pomysłu. Gdyby tylko każdy debiutujący reżyser tak potrafił korzystać ze środków oddanych do jego dyspozycji. Wielki plus także dla odtwórcy głównej roli Shalto Copleya, również debiutanta.
"Dystrykt 9" musicie obejrzeć sami i sami przekonać się czy wart był Waszego czasu, bo, z tego co zaobserwowałem, to jest o nim tyle opinii ilu widzów.
Ocena: 7/10
W SIECI KŁAMSTW (BODY OF LIES, 2008)
Ridleya Scotta lubię i cenię. Facet to od wielu lat uznana marka, wyreżyserował pierwszą część kultowej serii o obcym - "Obcy - 8 pasażer Nostromo" (niedługo ma kręcić kolejny film sci-fi nawiązujący do cyklu) i równie kultowego "Blade runnera" (o którym powyżej.) Jest odpowiedzialny także za inne superprodukcje, takie jak "Helikopter w ogniu" i "Gladiator". Jedyną jego wpadką był dla mnie "Hannibal" (wypaczający sens zakończenia książki Harrisa), a dodam, że nie widziałem jeszcze "American Gangster" i najnowszego "Robin Hooda". W każdym razie, wiedziałem, że mogę się spodziewać dobrego kina po "Body of lies" i się absolutnie nie zawiodłem.
"W sieci kłamstw" to trzymający w napięciu, szpiegowski film akcji o dwóch agentach CIA. Jeden, starszy, jest od planowania, wydawania poleceń, ustawiania klocków pod tę, jakże niebezpieczną, grę (W tej roli ulubieniec Scotta - Russell Crowe). Drugi to agent czysto operacyjny, działa już w terenie i to on bardziej ryzykuje swoje życie wykonując rozkazy przełożonych (Leo Di Caprio). Ich zadaniem jest infiltracja środowiska Al-kaidy w Jordanii i ujęcie jednego z głównych członków terrorystycznej organizacji. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wątek miłosny.
Film ogląda się świetnie, sporo w nim gadania i knucia, ale jednocześnie nie brakuje zwrotów akcji i napięcia. Szczerze mówiąc, nie zagłębiam się zbytnio w idealistyczne przesłanki filmu, dla mnie to przede wszystkim hollywoodzka rozrywka wysokiej jakości, z dobrze rozrysowaną historią i świetnymi rolami. O Di Caprio nie będę się rozpisywał, przyjdzie na to czas w podsumowaniu roku 2010, ale o Crowe parę słów wypada naskrobać. Podobała mi się bardzo jego rola, nie gra tu rzymianina-mięśniaka, twardego gliny czy boksera, za to jest podstarzałym, siwiejącym okularnikiem z solidnym mięśniem piwnym, który cały czas gada do komputerowego mikrofonu I w takiej roli też jest przekonujący.
Ocena: 7,5/10
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
malwa
Filolog
Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 220
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn
|
Wysłany:
Nie 14:07, 16 Sty 2011 |
|
bo zaraz uwierzę, że wszyscy pilnie się uczą do sesji
O ile dobrze pamiętam Juno nie odbiło się zbyt szerokim echem? Widziałam ten film na enemefie, z tym, że wyświetlili go na końcu. I to był błąd, bo połowa widowni właśnie przysypiała albo starała się nie udusić z powodu wszechobecnego smrodu (chyba czas by Helios zainwestował w klimatyzację ). Wg mnie słowo, które najlepiej opisuje Juno to "ciepły"
W ramach posylwestrowej regeneracji sił obejrzałam Dublerów i szczerze polecam ten film to dowód na to, że potrafimy zrobić dobrą komedią kryminalna z "mafią" () w tle. Do tego Grabowski w pełnej krasie. Pozycja obowiązkowa dla tych, którym podobała się jego rola w "Zróbmy sobie wnuka"
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
soczek
Filolog
Dołączył: 12 Lut 2008
Posty: 148
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka
|
Wysłany:
Nie 16:52, 16 Sty 2011 |
|
GHOST WRITER
Solidne kino, piękne (dla mnie) lokacje, przyzwoita gra aktorska Pierce'a Brosnana, bardzo dobra rola mojego uwielbionego Ewana McGregora.
Ciekawa fabuła zaangażowana politycznie i nawiązująca silnie do oskarżeń wobec uprzedniego lokatora 10 Downing St.
Niezły sposób zabicia czasu,
6,5/10
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Bush_Docta'
Filolog
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 614
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Holy Mount Zion ;)
|
Wysłany:
Nie 18:06, 16 Sty 2011 |
|
"Juno" raczej szału u nas nie zrobił, a szkoda bo na to zasługuje. Ale może to fajnie sprawić sobie taką niespodziankę, obejrzeć mało rozreklamowany, który okaże się bardzo dobry
Soczek, ja mam odmienne zdanie na temat "Autora widmo". Wyrażę je w swym rankingu już niedługo
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|